-Widzę, że następny głupiec dał się nabrać na twoją głupia miłość...-powiedział ciągle patrząc się w podłogę. Poczułam za plecami jak ręka Natha zaciska się w pięść...
-Po pierwsze on nie jest moim chłopakiem, po drugie mówisz jak by powodem naszego rozstania była ja...
-Jeśli on nie jest twoim chłopakiem to czemu siedzisz na jego kolanach... i w cale tak nie mówię, że powodem naszego rozstania byłaś ty, chociaż nie ty nim byłaś...
-Bo się ciebie boje, że mnie uderzysz...i to nie prawda...
-Teraz też bym mógł...
-Przestań...-szybko wstałam z kolan Natha, a on tuż za mną aby stanąć w mojej obronie...-Nathan nie musisz
-Ale ja chce...
-Masz racje chroń ją... może w tedy cię pokocha i będziecie mieć gromadkę dzieciorów do pilnowania... Każdego tak nabiera...
-Tylko ty masz takie odczucia...!
-Żebyś się nie zdziwiła...-wstał wściekły z krzesła i wyszedł.
Nagle poczułam, że cały świat zaczyna robić się czarny... jakby za mgłą. Upadłam na ziemie, ostatnim co usłyszałam to krzyki paniki...
Perspektywa Natha...
Odprowadziłem go wzrokiem, chciałem się odwrócić i pocieszyć Sabrinę... lecz ona upadła na podłogę nie przytomna... Zacząłem krzyczeć, w końcu oprzytomniłem i zadzwoniłem po karetkę... przyjechali po pięciu minutach wzięli ją na nosze i zanieśli do auta... wsiadłem razem z nimi i pojechaliśmy do szpitala. Po około pół godzinie siedzenia razem z chłopakami w poczekalni mogłem wejść do jej sali, lecz mnie zatrzymano...-Czy pan jest kimś z jej rodziny..?
-Niestety nie, ale dobrym przyjacielem...
-Aha, może pan iść ze mną...?
-No dobrze
Spojrzałem przez szybę jeszcze raz na Sabrinę i poszedłem z lekarzem do gabinetu... usiadłem na krześle i słuchałem lekarza...
-Na początku myśleliśmy, że może to być coś poważniejszego... ale na szczęście nie...po prostu jest przemęczona...-odetchnąłem z ulgą i ponownie spojrzałem na lekarza...-lecz żeby to się nie powtórzyło kolejny raz, trzeba o nią szczególnie dbać i nie zostawiać jej nigdy samej, mogłaby zemdleć i w coś się nie daj Boże uderzyć...
-Postaram się o nią dbać, tak jak pan to ujął...
-Aha i jeszcze jedno... panna Sabrina Cheney zostanie wypisana jutro rano więc proszę aby ktoś po nią przyjechał, bo samej jej na pewno nie puszcze...
Na wszystko przytakiwałem głową i prawie pobiegłem do sali Sabriny... Miałem nadzieję, że chociaż przez swój nieszczęsny wypadek zrozumie co do niej czuje, gdy będę się nią opiekował... jeśli mnie tylko do siebie dopuści...
2 komentarze:
dzięki za dedykacje :)
to jeden z moich ulubionych rozdziałów bo prostu zaje... wiesz co dalej :)
oni muszą być razem i Nath czuje do niej to co ona do niego więc muszą być razem chyba się powtarzam ale tak ma być :P
Chris mnie wkurza :P myślałam że walne w ekran gdy czytałam co mówi :) ale później nie mogłabym czytać twojego opowiadania :)
dobra kończę bo się rozpisałam :)
więc czekam na next :P błagam dodaj szybciej bo chcę wiedzieć co dalej :)
no i życzę weny!!!!!!!!!!!!!!!! :*
Świetny rozdział:P Czekam z niecierpliwością na kolejny. Ten Chris działa mi na nerwy :P Weny :)
Prześlij komentarz